Królestwo Królików,czyli nie taki królik puchaty jak go malują

“Królestwo Królików” trafiło w moje ręce przypadkiem, głównie z uwagi na puchatość bohaterów – spodobało się dziewczynie. Jak bowiem nazwa sama wskazuje, gra osadzona jest w świecie, gdzie swoje średniowieczne włości rozciągają króliczy władcy. Króliczki uprawiają marchewki, zbierają grzybki w lesie itp. Słodko, prawda? No nie do końca.

Coś można zacząć podejrzewać już po przyjrzeniu się ilustracjom. Nie mamy tu słodkich uszatych zwierzątek z wielkimi oczkami, ale króliczych twardzieli z mieczami, toporami, jeżdżących konno, ścinających wielkie drzewa. W zasadzie, gdyby króliki podmienić postaciami ludzi, to mogłyby być ilustracje do jakiegoś heroic fantasy w stylu opowieści o Królu Arturze albo Forgotten Realms. Owszem, dużo jest humorystycznych akcentów w ilustracjach, ale są one ukryte jak easter eggs w hollywoodzkich filmach. Zdecydowanie króliki z ilustracji nie chcą się przytulać i smyrać po futerkach – raczej wolałyby chwycić za topory i dać łupnia swoim wrogom w imię Króliczego Boga Krwi (albo soku z marchwi).

Mechanika

Zasady są banalnie proste. Losujemy określoną liczbę kart, wybieramy 2, resztę przekazujemy dalej. Z kolei od gracza po lewej otrzymujemy kolejną, odpowiednio pomniejszoną, pulę kart. I tak dalej aż do wyczerpania początkowego zapasu kart. Jedynie w grze na 2 osoby wygląda to nieco inaczej, ale nie ma tu co wchodzić w szczegóły i cytować instrukcję, dość powiedzieć, że w każdym wariancie liczby graczy mamy do czynienia z draftowaniem kart. Następnie gracze odsłaniają wybrane przez siebie karty i realizują zawarte na nich akcje. Mamy 3 do wyboru: pergaminy odkłada się zakryte celem rozliczenia na koniec gry; karty budynków (zamki, manufaktury) pozwalają pozyskać odpowiedni budynek celem postawienia go następnie w swoich włościach w miejscu spełniającym jego wymagania (np. grzybki można zbierać tylko w lesie, a perły poławiać tylko w morzu); z kolei karty terytorium pozwalają zając dane pole na planszy. Pola raz zajęte w zasadzie nie mogą być utracone (z jednym wyjątkiem, mianowicie pole zajęte przez budynek tymczasowego pionierskiego “obozu” może być utracone, gdy inny gracz zajmie je dzięki karcie terytorium). Po rozliczeniu kart następuje faza budowy, gdy można wystawiać swoje pozyskane budynki na planszy w swoich włościach – przy czym na każdym polu może stanąć tylko jeden budynek. Wreszcie na sam koniec następuje punktacja. Jest ona z jednej strony prosta, a z drugiej otwiera pole do popisu przy planowaniu rozbudowy księstwa. Punkty przyznawane są bowiem mnożnikowo, poprzez pomnożenie liczby wież w miastach w danym księstwie przez liczbę różnych rodzajów dóbr, produkowanych w tym księstwie. Brzmi skomplikowanie? No to zobaczmy: dla przykładu dane księstwo ma 2 osady z 1 wieżą, 1 osadę z 2 wieżami i 1 osadę z 3 wieżami – razem 7 wież. Produkuje 2 marchewki, perły i ryby – a więc 3 rodzaje surowców. Mnożymy 7 razy 3 i mamy wynik. Zasada brzmi więc gorzej, niż wygląda w praktyce.

Rozgrywka toczy się przez 4 rundy, przy czym po każdej z nich następuje punktacja. Zwykle pierwsza runda to rozpoznanie bojem – gracze nie wiedzą jeszcze do końca, które księstwa uda im się rozbudować (o ile w ogóle jakieś) i jakie surowce pozyskiwać. Kolejne rundy to coraz bardziej zacięty wyścig. W grze co prawda nie ma bezpośredniej negatywnej interakcji, w rodzaju podbijania zamków czy rabowania marchwi, jednak interakcja pośrednia jest bardzo silna i potrafi być bardzo złośliwa. Przy drafcie kart oczywiście gracze zatrzymują korzystne karty dla siebie – a także te, które mogłyby dać zbyt wiele punktów sąsiadom. Wybitnie krwawe skutki ma to w grze na 2 graczy, gdzie dodatkowo połowa kart jest odrzucana w wyniku draftu z gry: nietrudno się domyślić, że rozsądny gracz będzie odrzucał karty korzystne dla przeciwnika. Tym samym może się łatwo okazać, że pieczołowicie budowanemu księstwu zabraknie nagle kluczowego terytorium do stworzenia idealnej marchewkowej gospodarki. A z racji sposobu liczenia punktów (mnożnik!) utrata kilku wież, których nie dołączymy do swojego imperium, będzie skutkować stratą nawet kilkudziesięciu punktów zwycięstwa. Bolesne. Są sposoby na obejście tego (wieże do cumowania latających statków, które łączą odległe księstwa), ale i tak taki skutek negatywnych zagrań przeciwników potrafi zaboleć. Im większa natomiast liczba graczy, tym wpływ tych zagrań na końcowy wynik pojedynczego gracza będzie mniejszy i bardziej zrównoważony stratami innych graczy. Nawiasem mówiąc, nawet mając małe i biedne jak mysz kościelna księstwa, nadal można wygrać grę dzięki odpowiedniemu doborowi kart pergaminów. Część z nich premiuje dodatkowymi punktami właśnie posiadanie księstw biednych, pozbawionych miast albo też licznych i rozproszonych. Da się więc dostosować w pewnym stopniu taktykę do rozwoju rozgrywki.

Estetyka

Wizualnie gra jest prześliczna – choć przedstawicielkom płci pięknej może doskwierać to, że króliki są m.in. w kolorach czerwonym i różowym. Panowie, wiedzcie, że tych kolorów ponoć nie wolno zestawiać ze sobą. Ja nie wiedziałem, a okazało się, że będę musiał chyba szukać, gdzie tu te czerwone przemalować na inny kolor, by mojej lepszej połówce gra jeszcze bardziej odpowiadała. Ale żarty żartami, a jakość grafik na planszy i kartach oraz jakość figurek (tak królików, jak i ich zamków) jest naprawdę świetna. W “Królestwo Królików” gra się z niekłamaną estetyczną przyjemnością, a same karty ogląda się przyjemnie także na sucho, poza rozgrywką, zarówno z uwagi na ładne grafiki, jak i wspomniane wcześniej easter  eggs czy drobne smaczki, ukryte na niektórych z nich (rozbroił mnie królik-poławiacz pereł, którego hełm ma wypustki na uszy). Jedyną wadą pod tym względem może być plansza – kolorowa i śliczna, ale niezbyt duża. Przy grze na 2 osoby nie powoduje to jeszcze  problemu, ale przy 4 osobach, gdy kolory króliczków zaczynają mienić się w oczach na kolorowym tle planszy, może sprawić to pewne trudności. Jeśli ktoś ma takie życzenie, za kilkanaście złotych można dokupić specjalną, powiększoną planszę. Jest ona identyczna z oryginalną, ale ma większy format.

Podsumowanie i ocena

Strona wizualna umieszcza “Królestwo Królików” w sferze gier familijnych czy tzw. gateway games, jednak po wypróbowaniu gry okazuje się, iż w zasadzie mamy do czynienia z prostym, ale niełatwo wybaczającym błędy area control z dość wyraźnym potencjałem negatywnej interakcji. Zasady są proste i wystarczy kilkanaście minut poświęcić na lekturę instrukcji, by móc je bez problemu wytłumaczyć innym graczom – a ci z kolei opanują je z łatwością po 1 rundzie gry. Poziom trudności rozgrywki zależeć będzie właśnie od graczy. Można tu spokojnie budować sobie swoje małe imperia, mnożyć wieże przez surowce i zdobywać punkty niemal jak w grze solo, a można także w wyścigu po zwycięstwo stoczyć twardy bój z innymi graczami, nawzajem odbierają sobie korzystne karty i szatkując księstwa na dzielnice jak Krzywousty (swoją drogą, może to temat na jakąś kartę promo?). Gra jest przy tym dość szybka, można ją spokojnie rozegrać w godzinę, choć niestety konieczność wyszukiwania i analizy pól na planszy w relacji do kart w ręku może spowodować nieprzyjemny downtime. Tu już jednak znaczenie ma głównie czynnik ludzki, czyli to z kim i jak gramy. Zawsze można pomyśleć o dorzuceniu do pudełka jakiejś klepsydry, by ograniczyć czas rozmyślań co bardziej analitycznie podchodzących do gry graczy.

“Królestwo Królików” jest na pewno grą wartą zainteresowania. Może nie jest to hit wszechczasów, ale na pewno dobra gra, która może równie skutecznie służyć za godzinny fillerek między większymi tytułami, jak i samodzielnie wypełnić niejeden wieczór przyjemną rozgrywką, nie przesadnie skomplikowaną, ale i nie prostą.

Michał Hartleb

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.