Pisaliśmy niedawno o naszych odwiedzinach w wydawnictwie Granna, które mieści się w Warszawie. Zostaliśmy oprowadzeni po całej fabryce, i poznaliśmy różne ciekawostki dotyczące funkcjonowania i działalności firmy.
Czy wiecie, że wydawanie własnych gier na rodzimym rynku to jedna z trzech gałęzi działalności firmy? Gry z logo Granna pojawiają się także innych krajach UE, Rosji czy Ukrainie. Ba! Można je znaleźć także w Azji i Ameryce Południowej! Trzecim kierunkiem w którym specjalizuje się wydawnictwo jest natomiast druk na zamówienie. Zdziwilibyście się jakie tytuły drukują się w tej fabryce.. Niestety, nie możemy zdradzić wam tej tajemnicy, ponieważ niektórzy wydawcy poprosili o niepodawanie takich informacji. Możemy wam za to powiedzieć, że w ciągu godziny powstaje 500 gier.
Rozwiązanie konkursu
Skąd się wzięła nazwa Granna? Tak jak niektórzy się domyślają, nazwa powstała od imienia córki właścicieli (państwo Ewa i Konrad Falkowscy) Anny oraz słowa “Gra”.
Wysłaliście nam mnóstwo bardzo ciekawych prac, wybór był naprawdę trudny. Ustanowiliśmy 4-osobową komisję. Każdy z jej członków bez konsultacji z innymi przyznawał punkty od 1 do 5. A oto trzy najlepsze prace:
Dwie legendy o powstaniu nazwy Granna
W najstarszych przekazach istnieją dwie legendy na temat powstania nazwy Granna. Obie pochodzą z zamierzchłych czasów.
Przenieśmy się do czasów Mojżesza, kiedy to lud, któremu przewodził uciekł z Egiptu i podążał ku Ziemi Obiecanej. Społeczeństwo to trapiło wiele problemów. Do największych należał oczywiście głód i pragnienie. Gdy Bóg zobaczył co trapi jego ukochany lud postanowił zesłać mu pożywienie z nieba, które Izraelici szybko nazwali manną. Jednakże mało kto wie, że gdy już głód i pragnienie ustały, społeczeństwo zaczęło się niesamowicie nudzić. Podczas tak długiej wędrówki, mając w zasięgu wzroku wciąż ten sam krajobraz, znudzeni podróżnicy zaczynali coraz bardziej odsuwać się od zasad nakreślonych im przez Boga. Wtedy to Bóg stwierdził, że musi jakoś zainteresować swoich wyznawców i postanowił zesłać im planszówki, które to Izraelici nazwali Granną, bo zaspokoiły ich głód grania i śmiania się. I tak właśnie według tego przekazu powstała nazwa Granna.
Drugi przekaz trzeba lokować kilka wieków do przodu. Na początku naszej ery, gdy Jezus stawiał pierwsze kroki również znane były planszówki. Zarówno starzy jak i młodzi siedzieli przy różnego rodzaju żetonach, kamieniach i planszach starając się przechytrzyć swoich przeciwników. Gry nie tylko dostarczały rozrywki, ale także uczyły strategii, rozwiązywania problemów oraz jak z honorem i godnością przegrywać. Wiedząc to wszystko babcia małego Jezuska postanowiła na jego 3 lub też 4 urodziny sprezentować mu grę planszową. Mały Jezusek zachwycony taką formą rozrywki co chwila wołał do swoich rodziców: gra Anny!, gra Anny!, a że mówił bardzo bardzo szybko to cała rodzina słyszała tylko granna!, granna!
Kto wie, który przekaz jest prawdziwy. Najważniejsze jednak, że wciąż gramy w gry Granny!
Skąd się wzięła nazwa Granna
Na początku był chaos… nie, to nie ta historia. Zatem byli trzej bracia Lech, Czech i ten trzeci – Dagobert… nie to też tak nie było. W ogóle “Dagobert”? Co to za dziwaczne imię?! Eh… Nie ważne, zbaczam z tematu.
Nasza historia zaczyna się w małej mieścinie, niestety nie mogę powiedzieć gdzie konkretnie, próbuje tu stworzyć mgiełkę tajemnicy. W owym miasteczku żyła urocza i jakże skromna, starsza kobieta. Nazwijmy kobietę roboczo “Babcią”.
Nie, nie podam nawet jej imienia, wyszło RODO, nie chce mieć problemów!
Otóż Babcia żyła sama. Nie miała żadnej rodziny, ale mimo to nie doskwierała jej samotność. Miała wiele towarzystwa, ale nie jak zwykłe staruszki, które siedziały na ławeczce pod blokiem i dyskutowały o tej Halince spod mieszkania nr.5. Nie, Babcia miała mnóstwo i to tak naprawdę mnóstwo wnucząt.
Tak, wspominałam że nie miała rodziny, nie łapcie mnie za słówka i dajcie dokończyć.
Bowiem wnuczki i wnuczkowie nie byli jej prawdziwymi wnuczętami, były to dzieci z Babcinego osiedla. Dzieci często do niej przychodziły, do Miejskiego Ośrodka Kultury (nie do domu, kto by pomieścił tyle dzieciarni w zaledwie 40m2?), gdzie lubiła spędzać wolny czas. Widzicie, nasza Babcia miała bardzo nietypowe hobby. Nie szydełkowała, nie oglądała “Klanu”, nie skakała na bungee. Babcia była pasjonatką wszelkiego rodzaju gier planszowych. Nie miała zbyt pokaźnej kolekcji, gdyż były to czasy, gdy Eurobusiness i Chińczyk królowały wśród tego typu rozrywki. Jednak Babcia jako bardzo mądra kobieta, sama wymyślała kolejne mechaniki do gier. Mimo nie dużych środków (przeciętna emerytura, minus 20 zł dla listonosza Zbyszka za fatygę) była w stanie nowe gry stworzyć. Karcianka? Nie ma problemu, kilka bloków technicznych a4, długopis, nożyczki i gra gotowa. Sąsiadki pukały się w czoło, że kto to widział, żeby dorosła baba, bawiła się jak dziecko, ale zignorujmy to marudzenie wczesnego osiedlowego monitoringu i kontynuujmy historię. Babcia uważała że nic lepiej nie pobudza wyobraźni, nie rusza szarych komórek i nie zapewnia tyle rozrywki co partyjka w jakąś z jej planszówek. Przez wiele lat zaszczepiała w małych ludziach pasję do gier i logicznego główkowania. Jedne dzieci dorastały i ruszały za pracą w świat, ale zaraz na ich miejsce pojawiał się nowy narybek. Wszystkie 164 dzieci ją kochały i nazywały swoją babcią. Chwila, dobrze liczę? 15… odjąć pierwiastek z 7… nie… to nie tak… bo skoro e+mc2… Nie ważne. Dużo ich było. Jednak życie, jakbyśmy nie chcieli, kiedyś się kończy. Pewnego dnia Babcia się nie zjawiła. Nie przyszła też kolejnego dnia. Umarła, z uśmiechem na ustach, że robiła to co kochała. Gry zostawiła dzieciom. Tak oto kilkoro z nich gdy już podrosło postanowiło założyć wydawnictwo, dzięki czemu, wszystkie dzieci będą mogły poczuć czym są dobre gry planszowe i to takie porządnie wydrukowane, z dobrą, pachnącą nowością planszą, nie taką zlepioną ze starego zeszytu od angielskiego. Chcieli nazwać wydawnictwo “Gramma” czyli pieszczotliwie “Babcia” ku pamięci tej dobrej, ciepłej kobiety, ale skoro zeszyty z angielskiego służyły im jako nowy prototyp gier, to omyłkowo z niewiedzy nazwali wydawnictwo “Granna”, co w sumie brzmi tak tajemniczo. Tak jak ” Ementaler“, a nie po prostu “Ser – taki szwajcarski”. Tak brzmi dumnie, nie czepiajcie się. Czy historia jest prawdziwa? Tego nie wie nikt, ale zdecydowanie warto w nią wierzyć i mieć nadzieję że była kiedyś dobra Babcia, dzięki której dzisiejsze maluchy (jak i te mocno wyrośnięte jak ja 😉 ) mają skąd czerpać nowe tytuły.
Dziękujemy wszystkim za udział,